Żyrardów, niegdyś skromna Ruda Guzowska, przeszedł przemianę, o jakiej inne miasteczka mogły tylko marzyć. W 1833 roku, za sprawą francuskiego wizjonera Filipa de Girarda, nad rzeką Pisią Gągoliną wyrosła fabryka lnu, która uczyniła to miejsce europejską stolicą tego szlachetnego surowca. W czasach największego rozkwitu w przędzalni pracowało aż 16 000 wrzecion jednocześnie — dziś trudno sobie wyobrazić ten rytmiczny, metaliczny puls maszyn, który przez dziesięciolecia wyznaczał rytm życia mieszkańców.
Historia miasta
Miasto powstało jako modelowa osada fabryczna — harmonijne połączenie przemysłowej funkcjonalności z ideą miasta-ogrodu. Zieleniec przeplatał się tu z ceglanymi gmachami, a robotnicze kamienice stały obok eleganckich willi dyrektorskich. Dziś niemal w 95% zachowana XIX-wieczna zabudowa jest Pomnikiem Historii — urbanistyczną perełką, którą porównać można do Łodzi Fabrycznej, choć tutaj serce miasta biło w rytmie lnu, a nie bawełny.


Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda — nić łącząca czas i przestrzeń
W samym sercu osady, w monumentalnych halach dawnej drukarni Bielnika, rozciąga się Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda. To nie tylko ekspozycja, to wehikuł czasu — gdy przekraczasz próg, czujesz zapach smarów, olejów i metalu, jakby maszyny dopiero co ucichły.
Placówka jest wyjątkowa — nie tylko w skali Mazowsza, ale i kraju. Znajdziesz tu kilkadziesiąt autentycznych maszyn ułożonych w kompletny ciąg technologiczny: od przędzenia, przez barwienie i sitodruk, po finalne tkanie. Snowadło taśmowe, przewijarka bębnowa, klejarka osnów czy działający mieszalnik do klejonki nie stoją tu jak martwe eksponaty — wiele z nich nadal działa, pozwalając zobaczyć i usłyszeć proces powstawania tkaniny.
Szczególne wrażenie robi największa na świecie kolekcja wielkoformatowych szablonów sitodrukowych — ponad 600 egzemplarzy! Wystawa „Tkane sita” to fascynująca opowieść o dawnym dekorowaniu tkanin — o przygotowywaniu wzorów, nakładaniu farby przez szablon, barwieniu obrusów i serwet. To praca wymagająca precyzji i wyczucia, zamknięta w jednym pomieszczeniu, gdzie historia sztuki użytkowej spotyka się z przemysłem.
Nie zabrakło też ludzkiego wymiaru tej historii. Archiwalne fotografie, nagrane wspomnienia dawnych pracowników, anegdoty z życia fabryki nadają całości ciepła. W części warsztatowej można własnoręcznie wykonać odbitkę sitodrukową — dotknąć historii i wyjść z pamiątką, która pachnie farbą i opowiada o ludziach, którzy kiedyś robili to na co dzień.
To muzeum to hołd dla robotników, dla ich umiejętności i codziennej harówki. To także uczta dla miłośników industrialnych przestrzeni — ceglane mury, ogromne okna, światło wpadające przez szklane stropy.


Kulinarna odsłona Żyrardowa
Resursa i Dom Ludowy – kulinarne zwierciadło podziałów społecznych
Przechadzając się po fabryce czuć w powietrzu zapach ciężkiej pracy, która z pewnością wymagała wiele siły i zdrowia, ale czy robotnicy mogli posilić się odpowiednio? Otóż dieta robotników była monotonna, niskokaloryczna i uboga w białko i inne składniki odżywcze. Śniadania ograniczały się do suchego chleba ze smalcem lub zupy z tanich składników, takich jak zacierkowa (przecierucha), czy żur na czerstwym chlebie. Na obiad również królowały zupy – kapuśniak, grochówka, kartoflanka, krupnik – czasem uzupełniane prostymi potrawami mącznymi, jak kluski oraz samodzielnie przygotowywanymi kiszonkami. Mięso, wędliny czy nabiał pojawiały się na stołach tylko przy większych świętach. Warzywa ograniczały się głównie do kapusty, buraków, marchwi, ogórków i cebuli. Aby uzupełnić braki w diecie, robotnicy hodowali kury i króliki, często nawet w mieszkaniach, co było zakazane. Choć nie istnieją konkretne dokumenty dotyczące Żyrardowa, typowo polska praktyka kulinarna XIX wieku sugeruje, że mieszkańcy, także z regionu Żyrardowa, prawdopodobnie jedli często śledzie w okresie postnym, zwłaszcza że śledź był wtedy jednym z niewielu dostępnych rybnych produktów.
Nawet drobnych przyjemności w diecie trudno było wówczas zaznać. Cukier był towarem deficytowym, więc gospodynie gotowały buraki cukrowe, uzyskując z nich słodki wywar, którym dosładzały czarną kawę zbożową – podobnie jak w innych regionach Polski. Mak, będący w XIX-wiecznej kuchni, także na Mazowszu i w Żyrardowie, absolutnym klasykiem, pozwalał jednak na przygotowanie w okresie Bożego Narodzenia klusek z makiem, słodzonych właśnie tym wywarem z buraków.
Przerwy w fabryce na posiłek trwały jedynie 15 minut, wtedy fabryka cichła, a spracowany lud posilał się skromnym prowiantem przyrządzonym w domach.
Robotnicy z rzadka korzystali z wybudowanego w latach 1910–1912 z funduszy Karola Dittricha Domu Ludowego tzw. Ludowca, który pełnił funkcję domu kultury z teatrem, później zamienionym na kino. Dla wielu była to jedyna przestrzeń rozrywki „na mieście”, jaką zapewniali swoim pracownikom zarządzający fabryką, ale realia codziennego życia odzwierciedlały się przede wszystkim w monotonii codzienności, ciężkiej pracy i ubogim jadłospisie, a z pewnością rzadkich możliwościach jedzenia poza domem.
W kontraście do tego, w Resursie serwowano dania wykwintne, podkreślające status społeczny gości – pieczone mięsa, delikatne zupy krem, wypieki i przystawki, w otoczeniu bogatego wystroju i eleganckiej oprawy. Ten kontrast stołów był codziennym przypomnieniem o głębokich podziałach klasowych w mieście.
Resursa, wzniesiona w latach 70. XIX wieku, była miejscem spotkań wyższego personelu Żyrardowskiej Fabryki Wyrobów Lnianych. Mieściło się tu Zrzeszenie Urzędników Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich. Wnętrza urządzono z rozmachem, wzorując się na klubach angielskich – z okazałą salą teatralno-balową w stylu renesansowym z elementami klasycystycznymi.
Degustacja potraw inspirowanych historią
Po tej lekcji historii przyszła pora na weryfikację lokalnej kuchni. W jednej z żyrardowskich restauracji, w przestrzeni łączącej industrialny klimat z przytulnością, czekało na nas menu inspirowane epoką magnatów i robotników. Miejsce to ma jednak jeszcze głębszą historię — mieści się w zabytkowej willi, która niegdyś była świadkiem ważnych spotkań miejskich decydentów z przedstawicielami ówczesnego świata biznesu. Przy wykwintnych daniach, w blasku kryształowych żyrandoli i przy akompaniamencie cichej muzyki, omawiano tutaj plany rozwoju miasta, kierunki przemysłowych inwestycji i wizje, które na lata kształtowały oblicze Żyrardowa. Dziś restauracja zachowuje ducha tamtych czasów, serwując potrawy inspirowane historycznymi recepturami, a jednocześnie otulając gości atmosferą elegancji, która przenosi ich w czasy świetności miasta.
Już pierwszy talerz sprawił, że unieśliśmy brwi z uznaniem. Smażony śledź z olejem lnianym, majonezem chrzanowym i prażoną cebulą był jak kulinarny list miłosny do regionu — prosty i treściwy, a jednocześnie elegancki. Olej lniany, złocisty jak letnie słońce, nadawał całości nutę szlachetności i lekkości, której w śledziu rzadko się spodziewasz.
Potem przyszła kolej na gruszczankę — zupę z pieczonych i wędzonych gruszek, z dodatkiem regionalnego sera i estragonu. To było jak zaskoczenie w kilku aktach: słodycz owocu, dymny aromat wędzenia, kremowa konsystencja sera, świeżość ziół. Nigdy wcześniej nie jedliśmy zupy, w której gruszka grała pierwsze skrzypce, i to w tak nieoczywistej, wytrawnej odsłonie.
Z kolei porka — parzone ziemniaki z kapustą i wolnogotowanym boczkiem — smakowała jak niedzielny obiad u babci, ale podany w wersji premium. Wszystko tu było wyważone: sól, kwas, tłuszcz, zioła. To było danie, które syciło nie tylko brzuch, ale i wspomnienia. Możemy sobie wyobrazić, że tak jadali ci najbogatsi na co dzień, a ci najbiedniejsi od święta…



Na deser — absolutne zaskoczenie: makieły w wersji kreatywnej. Delikatne kluseczki ziemniaczane, miękkie niczym włoskie gnocchi, podane z lodami makowymi, puszystą bitą śmietaną i świeżymi czereśniami. Ciepło klusek spotyka tu chłód lodów, aksamitna słodycz maku przeplata się z orzeźwiającym kwaskiem owocu — kulinarna harmonia w najczystszej postaci. To danie ma swoją duszę i długą historię. Makieły (znane też jako kluski z makiem czy makiełki) to śląski przysmak, którego tradycja sięga ponad 150 lat. Nierozerwalnie kojarzy się z Wigilią i rodzinnym stołem, a dla wielu z nas — z dzieciństwem i zapachem świąt. W innych regionach Polski podobne danie przygotowuje się z pszenicą zamiast klusek, nadając mu nazwę kutia. Tutaj klasykę podajemy w nowej odsłonie — z lodami i owocami — zachowując serce tradycji, a jednocześnie dodając nutę nowoczesnej finezji.

Ocena kuchni Żyrardowa
Nasze wrażenia
Ta podróż do Żyrardowa okazała się czymś więcej niż planowaną wizytą w muzeum i kolacją. To było odkrycie miasta, które potrafi tkać swoją opowieść nie tylko cegłą i lnem, ale też smakiem. Było w tym zaskoczenie, radość, a nawet odrobina wzruszenia. Bo rzadko zdarza się znaleźć miejsce, w którym historia i kuchnia rozmawiają tak harmonijnie — jak dwie nici w tym samym splocie.
Dlaczego warto pojechać do Żyrardowa?
Historia i architektura – zachowana osada fabryczna to unikat w skali kraju, gratka dla miłośników urbanistyki przemysłowej.
Muzeum Lniarstwa – interaktywna opowieść o pracy tysięcy ludzi i maszyn, największa kolekcja sitodruku w Polsce.
Kuchnia z duszą – tradycyjna, kreatywna, pełna regionalnych akcentów, można tu zjeść w jednej z kilku restauracji urządzonych w stylu loftowym na terenie osady pracowniczej.
Żyrardów to miasto, które daje siłę dawnych fabryk i koi zmysły jak najlepiej utkany obrus — polecamy z całego serca.




Artykuł powstał w ramach cyklu „Kuchnia Mazowsza” i został sfinansowany ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego. Już dziś zapraszamy na kolejny odcinek – przed nami jeszcze wiele smakowitych opowieści z różnych zakątków Mazowsza.

Napisz komentarz
Komentarze